Ostateczna próba wiary

„Synowie izraelscy zaś przeszli po suchym gruncie środkiem morza... spiętrzyły się wody, strumienie stanęły jak wał, topiele zakrzepły w sercu morza” (2 Mojż. 14:29, 15:8).

Cóż za cudowne świadectwo miał Izrael. Bóg uratował swój wybrany naród spiętrzając wody Morza Czerwonego po obu ich stronach. Izraelici przeszli bezpiecznie, podczas gdy potężna armia egipska została zniszczona przez fale, które z hukiem runęły w dół.

Pośród Izraela była wielka radość z powodu tego, co uczynił Pan. Ludzie tańczyli i śpiewali, wykrzykując: „Pan jest (naszą) mocą... Pan jest wojownikiem... Pełnią swego majestatu powalasz przeciwników swoich... Któż jest jak Ty, Panie pośród bogów… wzniosły w świętości… straszliwy w chwale, sprawco cudów?... Wprowadziłeś (swój lud) i zasadziłeś na górze dziedzictwa swego... Pan będzie królował na wieki wieków” (zob. 2 Mojż. 15).

A jednak trzy dni później widzimy tych samych Izraelitów narzekających na Pana, który ich uratował. Kiedy „nie znaleźli wody” na pustyni, wtedy szemrali: „Co będziemy pić?”. Zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny po wielkim cudzie kwestionowali obecność samego Boga pośród siebie.

Psalmista pisze: „Ojcowie nasi nie zważali na cuda twoje w Egipcie, nie pamiętali wielkiej łaski twojej i buntowali się nad Morzem Czerwonym” (Ps. 106:7), czyli w zasadzie mówi: „Czy możecie sobie wyobrazić taką niewiarę? Oni kwestionowali to, kim jest Bóg w tym samym miejscu, w którym ich wyratował — nad Morzem Czerwonym. Dopiero, co byli świadkami jednego z najwspanialszych cudów w całej historii. Śpiewali pieśni na chwałę Bogu. Ale trzy dni później, kiedy ich wiara została poddana próbie, krzyczeli: „Gdzie jest nasz Bóg? Czy jest z nami, czy może jednak Go nie ma?”

„Wody okryły ich ciemiężców, ani jeden z nich się nie ostał. Wtedy uwierzyli słowu jego, śpiewali pieśni na jego chwałę. Lecz szybko zapomnieli o jego czynach, [nie czekali na rady jego — BG]. Dali upust pożądliwości na pustyni i kusili Boga na pustkowiu. Wtedy dał im, czego żądali, tyle, że [zesłał mizerność na ich dusze — anglojęzyczny przekład biblii KJV]” (Ps. 106:11-15).

Pomimo całego tego szemrania, Pan w cudowny sposób zesłał im mannę do jedzenia. Obsypał ich przepiórkami z nieba, aby zapewnić im mięso. Izraelici mieli teraz tyle jedzenia, że nie wiedzieli, co z nim zrobić. Pismo mówi, że jedli, aż wychodziło im to nozdrzami.

Kiedy jednak przybyli do Refidim, znowu zabrakło wody. Ponownie żądali od Mojżesza: „Daj nam wody” i grozili, że go ukamienują. Mojżesz uderzył wtedy w skałę, a Bóg sprawił, iż wypłynęła z niej rzeka wody: „Rozszczepił skałę i trysnęły wody, popłynęły strumieniem w pustyni” (Ps. 105:41).

Zwróćcie uwagę na następny werset: „Wspomniał bowiem na słowo [obietnicę – anglojęzyczny przekład biblii KJV] swoje święte” (Ps. 105:42). Pan był wierny swemu Słowu. Znowu w cudowny sposób zabezpieczył potrzeby swego ludu. Jednak to właśnie w Refidim Izrael wyartykułował swoje haniebne oskarżenie: „Czy jest Pan pośród nas, czy nie?”

Biblia wyraźnie pokazuje, że wszystkie te próby zostały zaaranżowane przez Boga. On sam pozwolił, by Izraelici zaznali głodu i pragnienia. Poprowadził ich przez bardzo trudne próby w konkretnym celu: aby przygotować ich do zaufania Jego Słowu. Dlaczego? Miał ich właśnie wprowadzić do kraju, gdzie potrzebowali absolutnego zaufania Jego obietnicom.

Kiedy czytam ten fragment, zastanawiam się, jak wielu chrześcijan doświadczyło Bożego wybawienia tylko po to, by w krótkim czasie znaleźć się w miejscu ciężkiej próby. Faktem jest, że wszelka prawdziwa wiara rodzi się w utrapieniach. Nie można jej z nas wydobyć w żaden inny sposób. Kiedy spotykają nas ciężkie próby i zwracamy się do Bożego Słowa — postanawiając trzymać się danych nam przez Niego obietnic, bez względu na to, czy miałoby to dla nas oznaczać życie czy śmierć — rezultatem tego jest wiara.

Tak właśnie rośnie wiara: od próby do próby, aż w końcu Pan ma ludzi, których świadectwo brzmi: „Nasz Bóg jest wierny.” Jeśli jednak tracimy wiarę w jednej próbie za drugą, jeśli ciągle szemramy i narzekamy na nasze okoliczności, tracimy nasze świadectwo. Wypuszczamy z ręki ten właśnie powód, dla którego Bóg nas powołał, wybrał i zmienił.

Później Izraelici przybyli do Kadesz nad Jordanem. Ziemia Obiecana była już w zasięgu ich wzroku. Bóg powiedział im, że nadszedł teraz czas, aby posiąść ten kraj. Oni jednak postanowili wysłać dwunastu zwiadowców do Kanaanu, by wszystko wcześniej sprawdzić.

Ludzie tego nie wiedzieli, ale Boża cierpliwość dla nich właśnie się kończyła. Pan już wcześniej obiecał, że pójdzie przed nimi. Oświadczył, że żaden wróg nie ostoi się przed nimi i że będzie walczył w ich bitwach. Przyrzekł zburzyć każdą twierdzę, by wprowadzić ich do tego kraju i sprawić, że pokonają wszystkich swoich wrogów.

Dziesięciokrotnie Pan doprowadzał Izraela do miejsca próby i we wszystkich tych dziesięciu próbach wybawił ich w cudowny sposób. Jednak za każdym razem Izrael zawodził w swojej wierze. Teraz mieli stanąć przed ostatnią próbą.

Dziesięciu z dwunastu zwiadowców wróciło przynosząc zniechęcające doniesienia, którymi zainfekowali całe zgromadzenie. Ci ludzie mówili: „Tak, Kanaan to cudowne miejsce. Jest dokładnie tak, jak o nim powiedział Bóg. Jest to jednak kraj pełen olbrzymów, którzy mogą nas zmiażdżyć. W ich oczach wyglądaliśmy jak robaczki. Miasta są nie do pokonania, jak potężne twierdze. Ich mury sięgają aż do nieba. Nie jesteśmy na tyle mocni, aby stawić czoła takim wrogom. Po prostu nie możemy tam wkroczyć” (zob. 4 Mojż. 13).

Nie zapominajcie, że Bóg już wcześniej im nakazał, aby ruszyli i posiedli kraj. Czym jednak zaowocowały słowa doniesień szpiegów? „Wtedy wzburzył się cały zbór i podniósł swój głos, i płakał lud tej nocy (4 Mojż. 14:1). Ludzie dali posłuch tym złym zwiadowcom, zamiast zaufać słowu, jakie wypowiedział do nich Bóg. Spędzili całą noc załamując ręce i żałując, że nie są martwi. Ponownie wołali: „Dlaczego mamy iść naprzód? Bóg nas oszukał.”

Jozue i Kaleb należeli do tej ekipy zwiadowców i sprzeciwili się owym doniesieniom. Przemówili w wierze: „Pan powiedział, że oddał nam ten kraj. Nie możemy ulegać strachowi i buntować się przeciwko Jego Słowu. Możemy zwyciężyć! Nasi wrogowie stracili ochronę — Pan im ją odebrał, a Jego obecność jest z nami. Ruszajmy naprzód.”

Ale jaka była reakcja ludzi? „Ukamienujmy ich!”. W tym momencie Bóg miał już tego dosyć: „Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Jak długo znieważać mnie będzie ten lud? Jak długo nie będą mi wierzyć mimo wszystkich znaków, które wśród nich uczyniłem?” (4 Mojż. 14:11). Bóg pytał: „Ile jeszcze cudów potrzeba, zanim będą Mi wierzyć? Czego potrzeba, aby zaakceptowali moje Słowo?”

Tragicznym jest, że dzisiaj to samo odnosi się do wielu osób spośród ludu Bożego. Żyjemy w czasach, kiedy Słowo jest dostępne dla większej liczby ludzi niż kiedykolwiek wcześniej, kiedy to Ewangelię można usłyszeć poprzez środki masowego przekazu w dowolnym momencie. Ale w przypadku jakże wielu chrześcijan Słowo Boże zupełnie znika z ich pamięci, kiedy tylko przychodzi na nich jakiś kryzys. Jakże często zwracają się wtedy do środków cielesnych, próbując wyratować się z problemów, które zaaranżował sam Bóg.

Niewiara Izraela zaprzepaściła odwieczny zamiar Boży odnośnie ich przyszłości. Mojżesz powiedział o nich: „(...) są (…) synami, w których wiary nie masz” (5 Mojż. 32:20 BG). W tym momencie Bóg gotów był wydziedziczyć ich i zniszczyć. Kiedy Mojżesz zainterweniował, Bóg oświadczył: „Odpuściłem na twoje słowo; Ale (...) żaden z tych mężów, którzy widzieli moją chwałę i moje znaki, jakich dokonywałem w Egipcie i na pustyni (...) i nie słuchali mojego głosu, nie zobaczy ziemi, którą przysiągłem ich ojcom. Żaden z tych, którzy mnie znieważyli, jej nie zobaczy” (4 Mojż. 14:20,22-23).

Czy rozumiecie, o czym tutaj mówi Bóg? Każdy Izraelita w wieku od 20 lat miał umrzeć na pustyni: „Na tej pustyni legną wasze trupy (...). Lecz i synowie wasi będą koczowali na pustyni przez czterdzieści lat (...) aż zniszczeją wasze trupy na pustyni” (4 Mojż. 14:29-33).

Bóg zawiesił swój odwieczny zamiar na następne trzydzieści osiem lat. W czasie tych czterech dekad kościół na pustyni składał się z dwóch odmiennych pokoleń: tych powyżej dwudziestego roku życia, którzy nie mieli żadnej wizji oraz młodszych, którzy pokładali nadzieję w Bogu.

Pomyślcie o grozie i ostateczności Bożych słów do tego przepełnionego niewiarą pokolenia. W rzeczywistości Bóg mówił: „Nie wejdziecie tam. Już nie mogę was użyć. Wielokrotnie poddawałem was próbie i w każdej sytuacji okazywało się, że zupełnie nie macie wiary. Mógłbym was poddawać próbie choćby i stukrotnie, ale i tak za każdym razem nie uwierzylibyście Mi.

Doprowadziliście Mnie do ostateczności i nie chcę mieć już z wami więcej do czynienia. Przebaczam wam, ale nie ma dla was przyszłości w Moim dziele i Moich planach. Teraz będziecie żyli tylko po to, by umrzeć. Zmarnujecie resztę waszego życia.”

Osobiście widziałem takie zmarnowane życie wśród wiernych niegdyś wierzących. Najdroższa żona misjonarza w Afryce zmarła, służąc Panu. Pozostawiła pogrążonego w smutku męża i malutką córeczkę. Mąż nie był w stanie sobie z tym poradzić. Powiedział: „Boże, jeśli tak traktujesz swoje dzieci, to ja nie mogę Ci służyć”. Człowiek ten pozostawił swoją córeczkę z przyjaciółmi w Afryce i powrócił do swojej ojczyzny. Umarł jako alkoholik.

Bez wiary po prostu nie można podobać się Bogu. Możesz się sprzeciwiać: „Ale wszystko, o czym do tej pory mówiliśmy pochodzi ze Starego Testamentu, a my żyjemy w czasach łaski.”

Przypomnij sobie Boże Słowo z Listu do Hebrajczyków: „A komu to przysiągł, że nie wejdą do odpocznienia jego, jeśli nie tym, którzy byli nieposłuszni? Widzimy więc, że nie mogli wejść z powodu niewiary (...) Baczcie, bracia, żeby nie było czasem w kimś z was złego niewierzącego serca, które by odpadło od Boga żywego” (Hebr. 3:18-19,12).

List do Hebrajczyków ostrzega nowotestamentowy kościół: „Zważcie na przykład Izraela. Jeśli tego nie uczynicie, możecie upaść w ten sam sposób jak oni. Ogarnie was zło niewiary. Zmieni to wasze życie w ciągłą, nie kończącą się pustynię.”

Rozważ, co się stało z tym przepełnionym niewiarą pokoleniem, które zostało zawrócone z powrotem na pustynię. Bóg dosadnie im powiedział, poczynając od przywódców, przez sędziów i Lewitów aż do najmniej znaczących spośród nich, że Jego ręka zwróci się przeciwko nim. Od tej pory wszystko, czego będą doznawać, to cierpienie i mizerność w głębi duszy. Nie ujrzą Jego chwały. Zamiast tego będą koncentrować się na własnych problemach, a własne pożądliwości ich pochłoną.

Dokładnie to dzieje się ze wszystkimi ludźmi pełnymi niewiary: w końcu zostają pochłonięci wyłącznie własnym dobrobytem. Brak im wizji, nie mają poczucia Bożej obecności i całkowicie zanika ich życie modlitewne. Przestają troszczyć się o ludzi z sąsiedztwa czy też o zgubiony świat, a w końcu nawet o własnych przyjaciół. Zamiast tego cała ich uwaga życiowa skupia się na własnych problemach, własnych kłopotach, własnych chorobach. Przechodzą od jednego kryzysu do drugiego, zamykając się we własnym bólu i cierpieniu. Ich dni przepełnione są zamieszaniem, konfliktami, zazdrością i podziałami.

Przez trzydzieści osiem lat Mojżesz obserwował, jak każdy Izraelita z tego przepełnionego niewiarą pokolenia umierał jeden po drugim. Kiedy spojrzał wstecz na tych, którzy zmarnowali swoje życie na pustyni, zobaczył, że wszystko, przed czym Bóg ostrzegał, spełniło się. „Ręka Pana zwrócona była przeciwko nim ku wygubieniu, aż do ich całkowitego wyginięcia” (zobacz 5 Mojż. 2).

Podobnie i dzisiaj niektórzy chrześcijanie zadowalają się zwykłym egzystowaniem aż do dnia swej śmierci. Nie chcą niczym ryzykować, aby uwierzyć Bogu, aby wzrastać i dochodzić do dojrzałości. Odmawiają zawierzenia Jego Słowu i stają się zatwardziali w swej niewierze. Żyją teraz jedynie po to, by umrzeć.

Pozwólcie, że wskażę, w którym miejscu niewiara Izraela przerodziła się w szalejący pożar. Stało się to zaraz po tym, jak owych dziesięciu szpiegów przepełnionych niewiarą przekazało swą złą relację ze zwiadów. Ludzie obawiali się obwiniać samego Boga, więc winili samych siebie: „Jesteśmy słabi, bezradni. Nie mamy wystarczająco siły, aby to zrobić. Ci gigantyczni wrogowie są dla nas zbyt potężni. Rozerwą nas na kawałki.”

Płakali całą noc. Kiedy następnego dnia wyszli ze swoich namiotów, przyjęli postawę, którą można opisać słowami: „Poddajemy się. Dalej już nie idziemy. Bóg nie odpowiedział na nasze modlitwy. Zapewne jest w nas coś złego. Ta droga jest zbyt trudna.”

Czasami jesteśmy winni takiego niedowiarstwa. Często jest tak, że kiedy stajemy przed kolejną bitwą pozwalamy, aby wróg nas zniechęcił. Opanowuje nas niewyjaśnione poczucie samotności, wydaje się nam, że zupełnie do niczego się nie nadajemy. Jesteśmy przekonani, że Pan nas nie słyszy. W naszych sercach rozlega się wołanie: „Boże, gdzie jesteś? Modlę się, poszczę, studiuję twoje Słowo. Wszystko, czego pragnę, to chodzić w bliższej społeczności z Tobą. Dlaczego mnie nie wyratujesz od tego?”

Stale wchodzimy do naszej ukrytej komory modlitewnej, ale nie mamy ochoty modlić się. Nasze dusze są wyschnięte, puste, wyczerpane od naszych zmagań. Nie ośmielamy się jednak oskarżać Pana o pozostawienie nas w takiej sytuacji. Przychodzimy więc do Niego z opuszczonymi głowami, zniechęceni i słabi. Modlimy się: „Panie, nie obwiniam Cię. Jesteś dla mnie dobry i łaskawy. Wiem, że problem jestem ja sam. Tak bardzo Cię zawiodłem.”

W takich sytuacjach Bóg słyszy z naszej strony jedynie jak bezużyteczni jesteśmy w Jego oczach. To nie jest jednak pokora. Wręcz przeciwnie, to jawne obrażanie naszego Ojca, który nas zaadoptował na podstawie obietnicy przymierza, która mówi, że będzie nas wspierał i kochał przez całe nasze życie. Kiedy mówimy Mu, jak jesteśmy źli — jak słabi, puści i bezużyteczni dla Niego — pogardzamy wszystkim, czego w nas dokonał.

Tak w rzeczywistości, to mówimy Bogu: „Ojcze, wszelkie Twoje dotychczasowe działanie w moim życiu: wszystkie te objawienia, jakie mi dałeś, cała ta wspaniała społeczność, jaką mieliśmy, wszystko, o czym mówiłem i świadczyłem innym, będąc prowadzonym przez Ciebie — wszystko to było na marne. Wszelkie Twoje błogosławieństwa i cuda w moim życiu nie wywarły na mnie wpływu”. Jakże to przykre dla Boga! A wszystko dlatego, że nie czujemy się dobrze. Pozwalamy, aby nasze zniechęcenie przekonało nas, że wszystkie wysiłki Bożej miłości, wszystkie Jego niesamowite dzieła w naszym życiu stały się dla nas niczym.

Pamiętam czas takiego zniechęcenia w moim własnym życiu. Czułem się przygnębiony swoim głoszeniem, ponieważ myślałem o tym, jak niewiele z tego, co mówię, stosuję we własnym życiu. Modliłem się: „Panie, wygłosiłem tysiące kazań, ale tak niewiele sam sobie przyswoiłem. Czuję, że się do tego nie w ogóle nie nadaję. O nic Cię nie oskarżam, Panie. Wiem, że to ja jestem problemem.”

Duch Święty odpowiedział mi jednak bez ogródek: „Dość tego użalania się nad sobą. Wstawaj! Kocham cię, zostałeś powołany i wybrany. Pobłogosławiłem cię Moim Słowem. A zatem idź i głoś je. Niczego nie zapomniałeś z tego, co głosiłeś. Kiedy będziesz czegoś potrzebował, przypomnę ci o tym.”

Pan dosłownie, ale z miłością, wypędził mnie z mojej komory modlitewnej. Uczynił to, ponieważ z brakiem wiary trzeba się szybko rozprawić. Zawsze, kiedy stajemy się zniechęceni w naszej wierze, musimy się zdyscyplinować i przypominać sobie to wszystko, przez co Bóg nas do tej proy przeprowadził. Musimy pamiętać wszystkie cuda, jakich dokonał, kiedy przechodziliśmy przez trudne okresy. Mamy też radować się, wiedząc, że Bogu podoba się to, czego w nas dokonał.

Podczas gdy jedno pokolenie Izraelitów wymierało dzień po dniu, pozostając w opłakanym stanie i pozbawione wszelkiej radości, Bóg wzbudzał nowe pokolenie — pokolenie wiary. To młode pokolenie widziało, co się stało z ich rodzicami i podjęło decyzję: „Nie chcemy żyć w ten sposób — stale zrzędząc i pozostając przepełnionymi pustką i skoncentrowaniem jedynie na sobie. Oni nie mieli wiary ani wizji, stracili świadomość celu w swoim życiu.”

Rozważcie to, co Mojżesz powiedział o tym pokoleniu: „Gdyż Pan, twój Bóg, błogosławił cię w każdym dziele rąk twoich. Wiedział o twojej wędrówce po tej wielkiej pustyni. Przez czterdzieści lat był Pan, twój Bóg, z tobą, a niczego ci nie brakowało” (5 Mojż. 2:7).

Jest pewien powód, dla którego pokazałem wam kontekst tego wszystkiego. Chodzi o doprowadzenie was do sedna mojego przesłania. Mianowicie wierzę, że Kościół Jezusa Chrystusa stoi dzisiaj naprzeciw swojego własnego Jordanu. W rzeczywistości wody zalewają brzegi z coraz większą siłą.

Widzisz, w życiu każdego wierzącego przychodzi taki czas — tak samo jak dla Kościoła — kiedy Bóg poddaje nas ostatecznej próbie wiary. To taka sama próba, przed jaką stanął Izrael nad Jordanem, podchodząc od strony pustyni. Na czym polega ta próba?

To spojrzenie na wszystkie niebezpieczeństwa przed nami — gigantyczne problemy, przed jakimi stoimy, wysokie mury utrapień, zwierzchności i moce, które pragną nas zniszczyć — i całkowite złożenie swojej ufności w Bożych obietnicach. Ta próba polega na zobowiązaniu się do ufania Bożemu Słowu przez całe swoje życie i do bycia pewnym, iż ono niezawodnie się wypełni. To zobowiązanie się, że będę wierzyć, iż Bóg jest większy niż wszystkie moje problemy i moi wrogowie.

Nasz Ojciec niebieski nie szuka wiary, która tylko jednorazowo rozprawia się z jakimś problemem. On szuka wiary aktywnej przez całe życie, postanowienia, iż przez całe życie będziemy Mu wierzyć, że dokona tego, co niemożliwe. Taki rodzaj wiary przynosi pokój i odpocznienie dla naszych dusz bez względu na sytuację, w jakiej się znajdujemy. Mamy ten pokój, ponieważ raz na zawsze powiedzieliśmy sobie: „Mój Bóg jest większy. On jest w stanie wyprowadzić mnie z każdego utrapienia i ze wszystkich problemów.”

Bóg wyznaczył pewną linię graniczną i każdy chrześcijanin przed nią staje. Nasz Pan jest pełen miłości i cierpliwości, ale nie pozwoli swemu ludowi żyć w niewierze. Nie będzie stał z boku i patrzył, jak Jego Kościół traci swoje świadectwo, załamując ręce i płacząc: „Czy Bóg jest z nami, czy nie? Dlaczego nie chce nas wybawić od tej próby?”

Być może byłeś poddawany jednej próbie za drugą. Teraz nadszedł jednak czas, abyś podjął decyzję. Bóg pragnie wiary, która przetrzyma ostateczną próbę. To wiara, która nie pozwoli niczemu odwieść cię od ufania Bogu i przekonania o Jego wierności.

Kiedy kończą się czasy prowadzenia Izraela przez Mojżesza, dochodzimy do Księgi Jozuego. Nie ma już tego starego, przepełnionego niewiarą pokolenia. W tym samym miejscu, w którym trzeba podjąć decyzję i w którym stali ich rodzice nad Jordanem, stoi teraz to nowe pokolenie wiary. Co się stało? Rzeka rozstąpiła się przed nimi, tak samo jak niegdyś Morze Czerwone, a oni przeszli na drugą stronę.

Jednak natychmiast po przejściu, to nowe pokolenie stanęło wobec potężnego przeciwnika. Nagle okazało się, że patrzą na potężne Jerycho — miasto o grubych murach nie do pokonania. Znacie dalszy ciąg tej historii. Te mury zawaliły się przez wiarę!

Jest tak wiele teologii związanej z tematem wiary. Ujmując to najprościej, wiadomo, że nie możemy jej nagle wywołać na zasadzie magicznej sztuczki. Nie jesteśmy w stanie jej nagle wytworzyć poprzez powtarzanie: „Wierzę, naprawdę wierzę...”. Nie, wiara jest zobowiązaniem do posłuszeństwa Bogu, jakie sami podejmujemy. Posłuszeństwo odzwierciedla wiarę.

Kiedy Izrael stanął naprzeciw Jerycha, powiedziano ludziom, aby nic nie mówili, a jedynie maszerowali. Ci wierni wierzący nie szeptali do siebie: „Pomóż mi uwierzyć Panie. Tak bardzo chcę wierzyć”. Nie. Oni koncentrowali się na tej jednej rzeczy, o którą poprosił ich Bóg: być posłusznym Jego Słowu i iść naprzód. „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rzym. 10:17). Słuchanie Słowa Bożego implikuje wykonywanie go i bycie mu posłusznym.

Izraelitom powiedziano, by maszerowali w określonym porządku i dęli w swoje instrumenty określoną liczbę razy. Jakie jest w tym wszystkim przesłanie dla nas? W Bożych oczach wiara była sprawą zwykłego posłuszeństwa Jego Słowu.

Pomyśl o tym. Kiedy Jozuemu powiedziano: „Tą drogą nigdy przedtem nie przechodziliście”, Bóg mówił mu: „Nadszedł czas, by podjąć zobowiązanie do całkowitego zaufania. Do tego momentu żyliście samym chlebem. Od teraz potrzebna będzie wiara. Nie możecie polegać na swoich uczuciach i możliwościach. Będziecie musieli zaufać każdemu słowu, jakie do was skieruję.”

Kiedy przyszło Słowo, zawierało w sobie takie przesłanie: „Czy nie przykazałem ci: Bądź mocny i mężny? Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz” (Joz. 1:9).

Umiłowani, oto, czym właśnie jest wiara. Oznacza ona mocne postanowienie w sercu, by wierzyć we wszystko, co jest napisane w Słowie Bożym, niczego nie kwestionując, ani nie lekceważąc. A wiemy, że jeśli w naszych sercach będzie determinacja do posłuszeństwa, to Bóg z pewnością sprawi, że Jego Słowo skierowane do nas stanie się dla nas zrozumiałe, nie będzie żadnych niejasności. Ponadto, jeśli rozkaże nam coś wykonać, da nam również siłę i moc do bycia Mu posłusznymi. „Kto słaby, niech rzecze: Mocnym ja!” (Joel 3:15 BG). „W końcu, bracia moi, umacniajcie się w Panu i w potężnej mocy jego” (Ef. 6:10).

Przychodzi taki czas, kiedy wszyscy z nas muszą powiedzieć: „Jezu, chcę funkcjonować w wierze w społeczności z Tobą. Mam dość wzlotów i upadków, wątpienia w Ciebie za każdym razem, kiedy przychodzi jakieś zmaganie. Wyznaczyłeś linię graniczną. Przez wiarę przekraczam ją. Obiecałeś, że będziesz za mnie toczyć tę bitwę. Ufam Ci.”